Pamiętacie jeszcze te panie ze szkolnych stołówek w stylonowych fartuszkach? W tej branży rządziły chyba dwa główne kolory: czerwień i granat z nieodłączną białą lamówką i groszkami, służącymi za element dekoracyjny.
Pewnie czujecie teraz ten zapach, który unosił się na całym piętrze i nasilał się z każdym kolejnym krokiem poczynionym w stronę jadalni? Domyślam się, że część z Was wspomina z sentymentem ciepłe racuchy, a inni krzywią się na wspomnienie zup mlecznych. Ale nie ja ;) I to nie dlatego, że mam słabą pamięć, co to to nie! (Przynajmniej w ten marny sposób się pocieszam) Po prostu nigdy nie jadłam niczego na szkolnej stołówce, więc wolałabym nie oceniać książki po okładce. Chooociaż... podobno je się też oczami... Ale nie! Nie o tym miałam ;)
Niewątpliwie pichcenie na antenie jest kolejnym wiodącym trendem w mediach, zaraz po śpiewaniu i tańczeniu. Aaaaa jak wiadomo... na szklanych ekranie trzeba wyglądać nienagannie, nawet wtedy kiedy główna bohaterka naszego ulubionego serialu budzi się po ciężkiej imprezie (w pełnym makijażu rzecz jasna) i stylowo, nawet kiedy "kulinarny ekspert" trze ziemniaki na placki. Chociaż hmmm... w telewizji zwykłe "placki ziemniaczane" nie mają racji bytu, więc inaczej: nawet kiedy znamienity kucharz przygotowuje ziemniaki na "lekko rumiane, podsmażane placuszki z ziemniaków o aromacie młodej cebulki ze szczyptą białego pieprzu". Czy to zabrzmiało wystarczająco nadęcie, tzn. ekhm... profesjonalnie? ;)
Ale ja jak zwykle nie o tym... Zauważyliście, że w każdym kulinarnym programie jedną z głównych ról grają fartuchy? Przysłowiowe "kury domowe" zyskują tytuł profesjonalisty w ułamek sekundy, zakładając biały, schludny fartuch, a zmęczone życiem bohaterki seriali dostają natychmiastowego natchnienia i chęci do gotowania, kiedy tylko przewiążą w pasie szarfę jakiegoś kolorowego, nowoczesnego fartuszka imitującego sukienkę. Czy to nie magiczne? Kawałek materiału działa lepiej niż zaczarowany ołówek i magiczna różdżka razem wzięte.
Kuchnia nigdy nie była dla mnie miejscem obcym, podobnie jest z moją Przyjaciółką (to jedna z niewielu cech, w których się nie różnimy :D ). I to pewnie dlatego fartuszkowe szaleństwo nas nie ominęło. Chociaż przyznaję, dużym zdziwieniem skwitowałam przedświąteczne życzenie Pauli, kiedy ściskając w IKEI fartuszek zażyczyła go sobie pod choinką, zastrzegając przy tym, że się nie obrazi (bo co by nie mówić, nie jest to najlepszy pomysł na prezent, a przynajmniej ostatni jaki przyszedłby mi do głowy). Życzenie stało się dla mnie niemal rozkazem i szybko w mojej głowie zrodził się szatański plan, no bo przecież skoro już ma to być prezent, to nie może być zwykły, masowo szyty fartuszek. To musi być fartuszek idealny!
Widziałam go w głowie z każdym nawet najdrobniejszym detalem, jednak co zrobić, żeby urzeczywistnić to wyobrażenie, skoro nijak nie mogę się dogadać z maszyną do szycia? No wiem... prawdą jest, że nigdy nawet do niej nie zagadałam, żeby nawiązać nić porozumienia, ale czasu na naukę krawiectwa miałam niewiele, a przypominam, że fartuszek miał być i-de-al-ny...
Rozwiązanie jest proste, telefon do Mamy! "Cześć Mamo, wymyśliłam taki cudowny fartuszek kuchenny, uszyjemy, no nie?!" Tak, ta liczba mnoga nie była przypadkowa :D Mama od razu wiedziała co się święci i, że ze mną łatwo nie będzie, aaaale... miesiąc wiercenia dziury w brzuchu i zachwycania się własnym wyobrażeniem fartuszka (jestem skromna, ale się z tym kryję ;) )i Mama dała się przekonać. Pominę szczegóły dotyczące poszukiwania materiału, który dorównałby moim wyobrażeniom, ale dla nakreślenia trudu dodam, że nie był to ostatecznie prezent gwiazdkowy, a urodzinowy, dzięki czemu zyskałam 1,5 miesięczną przewagę nad sklepami z tkaninami.
Tak więc po rozlicznych objaśnieniach, tłumaczeniach, koślawych rycinach w moim wykonaniu i obrazowaniu wyobrażeń w każdy możliwy sposób oraz... stukrotnym powtórzeniu "bo ja go widzę, ja wiem, jak on ma wyglądać" (tak, zgadliście, moja Mama ma niespożyte pokłady cierpliwości dla mnie), oto efekt końcowy:
To jak Paula, oddajesz fartucha? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz