Czy tylko ja czasami, po wyjściu z domu, borykam się z poczuciem, że o czymś zapomniałam?
Jadę wtedy windą i sprawdzam czy telefony są na miejscu, czy portfel błąka się w torbie, zastanawiam się, czy zamknęłam drzwi...
Wszystko mam, a to dziwne przeczucie nadal mnie męczy. I właśnie wtedy, kiedy chwytam za klamkę drukarni (nie wcześniej, ani nie później) przypominam sobie, że zapomniałam pendriva z plikami do wydruku...
Na szczęście takie sytuacje nie zdarzają mi się często, ale chyba tylko dzięki temu, że nauczyłam się dobrej organizacji. Zapisuję sobie wszystko póki pamiętam, a potem tylko zerkam w zapiski i stosuję się do nich. Moje telefony są wprawdzie zawalone notatkami, ale dzięki temu nie tracę zbyt dużo czasu na wracanie po to, czego zapomniałam. A jak wiadomo:
kto nie ma w głowie, ten ma w nogach.
Co więcej, często muszę pamiętać nie tylko za siebie, ale i za innych. Niemal każdy wyjazd mojej Przyjaciółki poprzedzony jest listą próśb z serii: "Przypomnij mi godzinę przed wyjazdem, żebym..." ;)
A to już naprawdę wyższy stopień trudności.
Choć muszę się przyznać, że... jestem niekwestionowanym mistrzem zapisywania przypomnień w telefonie... Czasem robię to w takim pośpiechu, że zapisuję wydarzenie w możliwie najbardziej skrótowej formie. Problem w tym, że w momencie, kiedy telefon dzwoni, przypominając mi o czymś, co zapewne wcześniej uważałam za bardzo istotne, zamiast stosować się do instrukcji, kwadrans staram się rozszyfrować stworzony przez siebie skrót myślowy. (Ttego typu umiejętność powinnam chyba wpisać sobie do CV, posadę w tajnych służbach powinnam mieć zagwarantowaną ;) )
No, ale ja tak o telefonach i o telefonach... A przecież są też bardziej tradycyjne formy przypominajek: nieodłączny kalendarz, który zawsze mamy przy sobie i tablice korkowe.
Ale co zrobić, by tradycję nieco unowocześnić?
Przepis na tablicę inną niz zwykle,jest prosty: trochę pianki lub styropianu, kawałek materiału i stara firanka. No a oto efekt:
.jpg)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz