Skąd w ogóle pomysł na to, żeby zająć się "robótkami ręcznymi" (tak! tak swojsko nazwany folder znalazłam właśnie na swoim pendrivie...)? Zawsze podpatrywałam Mamę, kiedy robiła cudowne świąteczne stroiki, układała kolorowe bukiety i wyklejała kolorowe szyldy reklamowe. Niestety moje małe koślawe paluszki nigdy nie potrafiły niczego, co choć w ułamku dorównywałoby dziełom Mamy. Zawsze próbowałam zrobić coś z niczego, efekty bywały różne, ale tak naprawdę biżuteryjnego bakcyla załapałam dopiero, kiedy na allegro zamówiłam paczkę z tysiącem bigli, a w sklepie papierniczym kupiłam modelinę :) Nad jedną parą kolczyków potrafiłam spędzić godzinę, co w porównaniu z kilkoma, a nawet kilkunastoma godzinami, jakie teraz pochłania mi zrobienie np. kołnierzyka, sutaszowych kolczyków, czy maski, zdaje się niczym.
Niestety niezagospodarowane materiały do robienia kolczyków, które wręcz krzyczały do mnie (nie, spokojnie, białych myszek jeszcze nie widzę ;) ), nijak zgrywały się z tym, że byłam wtedy w klasie maturalnej. Pech chciał, że już na początku roku szkolnego okazało się, że koślawość paluszków przeszła na koślawość nóżek i bach! Na równym chodniku jednym złym krokiem zafundowałam sobie gustowny, jakże modny w niektórych kręgach, biały gipsowy kozaczek. 6 tygodni siedzenia w domu spożytkowałam w sposób oczywisty. Kolczyki powstawały i rozchodziły się, jak świeże bułeczki (nawet niemal dosłownie, bo przecież utwardzałam je w piekarniku). Na początku sama w nich chodziłam, potem koleżanki prosiły mnie o zrobienie kolejnych egzemplarzy dla nich, a potem i koleżanki koleżanek... Wtedy uznałam, że to się chyba jednak podoba i warto nauczyć się czegoś więcej. Podpatrywałam, wymyślałam, kombinowałam jak zrobić, z czego zrobić itd. Od tamtego czasu co rusz zajmuję się czymś innym, a potem wracam do wcześniejszych technik. Łączę stare z nowym, nowe z nowszym i tak oto nigdy się nie nudzę. Ale żeby i Was nie zanudzić, poniżej dokumentacja reszteczki modelinowych prac



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz