Tak, właśnie wtedy mogę polegać na moim gorącym Mieciu.
Niestety, marketingowe chwyty, krzyczące zewsząd: "Poczuj magię tych świąt!" mają też swoją czarną stronę... Zimowy ziąb i wszechotaczające wirusy.
No a Kasia, jak to Kasia... jednemu z nich wprost nie umiała się oprzeć. No mam słabość do tych wirusów, przyznaję...
I tak oto, (drugi) długi weekend listopadowy, zakończyłam w nie najlepszej formie. Przyznaję, w momencie największej opresji uratował mnie mój największy Rycerz Drużyny "M" i za to duuuuży całus! Ale niestety, przyszedł taki czas, że i On musiał odjechać, a wtedy na ratunek przybył zawsze gorący i chętny- do pomocy, rzecz jasna-Mieciu.
Do czerwoności rozgrzewa go... wrzątek ;) Chyba wiecie już, o kim mowa?
Tak, to on, mój pierwszy ubrankowy termoforek.
Taki był brzydki, kiedy go kupiłam, taki nijaki... Więc coś za tę pomoc mu się należało.
Wiecie... o pomysł u mnie nie trudno, gorzej czasem z jego realizacją. I tak właśnie było w tym przypadku. Najpierw wypadało znaleźć materiał. Nie było łatwo-nawet we Wrocławiu, ale w końcu udało się wyszukać coś, co w miarę odpowiadało moim wyobrażeniom (dla niedowiarków: czasem umiem iść na kompromis ;) ). Niestety potem... schody zaczęły się robić co raz bardziej strome- trzeba było znaleźć podwykonawcę. I tu tez z pomysłem problemu nie miałam ;)
Mama! Któż inny nadawałby się lepiej? No nikt-rzecz jasna!
Niestety, sama zainteresowana, nie do końca podzielała moje skromne zdanie... Pertraktacje trwały długo, wiele padło: "Nie da się!", ale "coś tam sie jednak (u)dało". ;)
Zobaczcie sami-mini fotorelacja z domowego przedszkola... tfu! domowego szpitala ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz